niedziela, 29 sierpnia 2010

... i po wakacjach

A właściwie po urlopie, który jak każdy urlop był zdecydowanie za krótki.
Na szczęście wypoczęłam i naładowałam baterie nadwyrężone ciężką pracą na etacie mamy. Nareszcie mialam męża przy boku i mogłam np. bez stresu skorzystac z toalety wiedząc, że moje ruchliwe dziecko jest pod dobrą opieką i nic mu nie grozi :)
Było naprawdę super! Pogoda dopisała rewelacyjnie więc każdego dnia spędzaliśmy mnóstwo czasu na świeżym powietrzu.
Zdobyliśmy trzy szczyty, pierwsze w życiu Hanny! Jak tak dalej będzie to moja córka przejdzie przez życie jak burza! Dzielna dziewczynka, była super grzeczna i marudziła tylko wtedy kiedy była już naprawdę śpiąca, poza tym sprawowała się rewelacyjnie i doskonale znosiła piesze wędrówki w nosidle na plecach tatusia. Poza tym w czasie tego wyjazdu moje dziecko zaczęło raczkowac!
Sporo zobaczyliśmy, min. wspaniały zamek w Starej Lubovnej na Słowacji, gdzie załapaliśmy się na pokaz z sokolnictwa oraz Czerwony Klasztor, także bardzo ciekawe miejsce warte odwiedzenia. Przeprawialiśmy się przez Dunajec, wędrowaliśmy przez Wąwóz Homole i po raz kolejny odwiedziliśmy Czorsztyn i Niedzicę gdzie tradycyjnie poszliśmy na pierogi.
Mieszkaliśmy w pięknym miejscu, tuż obok Rezerwatu Białej Wody, w bardzo fajnym domku u przemiłych ludzi. Fajna była tez cena za naprawdę super warunki, 40 pln od osoby za noc w pokoju z łazienką to chyba aktualnie kwota dosyc kosmiczna. Jestem zdecydowanie estetką i nie zadowalam sie byle czym, tak więc szukałam miejsca gdzie byłoby naprawdę przytulnie i znalazłam, własciciele zadbali o to żeby pokoje byle miłe dla oka, nie przeładowane sprzętami i co ważne naprawde czyste. Nasz dom położony w dolinie gwarantował piękne widoki, co rano podziwiałam z balkonu owce schodzące z hal, najbliższy sąsiad 300 m. dalej a więc cisza, spokój i co za tym idzie wspaniały odpoczynek od zgiełku miasta.
Naopychalam sie oscypami i bundzami od baców, że ho ho i do domu jeszcze nawiozłam, tak więc przez ostatnie dni na moim stole króluje syr. W ogóle uwielbiam jedzenie w górach, oprócz serów chętnie pałaszuję wszelkie placki po góralsku czy hajducku oraz próbuję innych, nieznanych mi, potraw regionalnych, tym razem po raz pierwszy jadłam baraninę i bardzo mi smakowała. Poza tym w Szczawnicy odkryliśmy pyszne tradycyjne lody, w 100% naturalne i piekarnię gdzie pieką taki chleb jaki pamiętam z dzieciństwa, kiedy spędzałam wakacje u Babci na wsi.
Te wszystkie smaki, zapachy i widoki spowodowały, że bardzo chcemy z M. pojechac w Pieniny w październiku, na jakiś dłuższy weekend, wiem, że góry o tej porze roku wyglądają szczególnie pięknie. Chęci są, gorzej z kasą, odkąd jestem na urlopie wychowawczym trochę mniej mamy środków płatniczych do dyspozycji ale może się uda.
Wróciłam uśmiechnięta, zrelaksowana, odciążona i schudnięta (znowu! niedługo będę jak nitka). Szkoda, że następny dłuższy urlop dopiero za rok...


sobota, 17 lipca 2010

O wakacjach

Coś kiepsko idzie mi pisanie bloga. Tak mało mam dla siebie czasu... Hanna nadal strasznie mnie absorbuje, teraz mamy czas ząbkowania i przyznam szczerze, że podczas trwających obecnie upałów bywa prawdziwym potworem. Jakoś sobie jednak radzimy, a kiedy ogarnia mnie szał i zwątpienie wystarczy, że spojrzę na szelmowski uśmiech mojego dziecka z jednym zębem i mija mi wszystko jak ręką odjął.
Poza tym odliczam czas do wakacyjnego wyjazdu, tym razem jedziemy w Pieniny, w których nie byłam sto lat. Aktualnie usilnie szukamy z M. turystycznego nosidła, które posłuży Hani jako fotelik podczas pieszych wędrówek po górach. Oczywiście taka rzecz kosztuje niemało, więc albo wypożyczymy nosidło albo kupimy używane jako, że nie przewidujemy zbyt częstego korzystania z takiego ustrojstwa. A swoja drogą czy wszystkie tego typu gadżety dla dzieci muszą byc takie drogie?
A skoro mowa o wakacyjnych wyjazdach to strasznie tęsknię za mazurami i żaglami... Żeglarka ze mnie marna, częściej bywam balastem niż załogą ale mimo to uwielbiam pływac po mazurskich jeziorach.
Nie ma dla mnie fajniejszych wakacji od tych na żaglach. Akceptuję wszystko, brak toalety na łódce, szybkie prysznice w portach oraz inne "niedogodności", które dla mnie stanowią atrakcje. Mam swoje ulubione jezioro - Bełdany i ulubiony port - Sztynort, mimo ogromnego tłoku w nim, bardzo lubię Krzyże nad jeziorem Nidzkim a poza tym uwielbiam śpiewac szanty, czas spędzany przy ognisku do późnych godzin nocnych a właściwie rannych! A jak wspaniale śpi się na łódce w jakiejś zacisznej bindudze,ech...
Niestety i w tym roku takie wakacje nie dla mnie, Hanuś jeszcze jest za mała żeby sprzedac ją dziadkom. Planujemy z M., że w następnym roku pojedziemy na łódkę ale czy tak będzie to się okaże, sądzę, że nie będzie łatwo rozstac się z Hanią i może się okazac, że trzeba będzie odłożyc żeglarskie plany na kolejne lato. 
Póki co, na otarcie łez, słucham sobie pięknych szant  na open fm i oglądam zdjęcia z poprzednich rejsów.

niedziela, 23 maja 2010

Nad rzeka, której nie ma

Kilkanaście dni temu stacja tvp kultura przypomniała film "Nad rzeką, której nie ma". Widziałam ten film jeden raz, sto lat temu, kiedy chodziłam jeszcze do liceum i pamiętam, że zrobił na mnie ogromne wrażenie.
To nie był żaden Kroll czy inne Psy, które były tak popularne w tamtych czasach, lecz subtelny, delikatny obraz przenoszący widza do czasów lat 60-tych, które stały się tłem pięknej ale niespełnionej historii miłosnej dwojga młodych ludzi, w tych rolach śliczna Joanna Trzepiecińska i boski Marek Bukowski (ha, jak się zrymowało).
Z wielką przyjemnością obejrzałam film po raz kolejny i przyznaję, że i tym razem bardzo mi się podobał.
Przypomniały mi się czasy kiedy byłam nastolatką i zatęskniłam za tą beztroską i tamtymi wakacjami, powspominałam dawne letnie miłości i westchnęłam z żalem, że to se newrati...
Piękny film, a w nim piękne plenery, urokliwy klimat prowincjonalnego miasteczka, piękna oprawa muzyczna z moją ulubioną piosenką Piotra Szczepanika "Żółte kalendarze".
Naprawdę świetne kino, do powtórnego obejrzenia, pewnie rozejrzę się za płytą dewede a jak znajdę to zakupię.
Zdjęcie skopiowałam z serwisu www.filmpolski.pl

środa, 19 maja 2010

Praca, Hania, weekend

Niestety nieuchronnie zbliża się czas mojego powrotu do pracy. Urlop macierzyński dobiega końca. Z trudem wyobrażałam sobie pierwszy dzień w pracy i rozstanie z córeczką, tymczasem spadła na mnie nieoczekiwana wiadomosc, nie chcą mnie na moim dawnym stanowisku, tzw. redukcja etatu.
Dostałam propozycję pracy w innym dziale. Sama praca jest ok, ale człowiek, który potencjalnie będzie moim szefem jest znanym gnębicielem, złośliwcem uwielbiającym wyżywac się na podwładnych, zresztą był taki okres kiedy sama doświadczyłam tego na własne skórze.
I teraz nie wiem co robic, jestem w takiej sytuacji, że muszę pracowac, chociaż zdecydowanie wolałabym zostac w domu i opiekowac się córeczką, z drugiej strony nigdy nie przepadałam za firmą, w której pracuję, ponieważ atmosfera pracy jest po prostu straszna i tak sobie myślę, że może to jest właśnie taki pzrełomowy moment i czas na zmianę pracy...
Mam burzę mózgu, każdego dnia podejmuję inną decyzję po to aby po paru godzinach stwierdzic, ze jest do bani.
Dawno się tak nie miotałam, są chwilę kiedy myślę sobie to tylko praca, nie ma co się utożsamiac i z góry zakładac, że będzie źle, musisz zarabiac, koniec kropka a potem czuję, że nie dam rady bo wiem, że będzie strasznie, bo wiem, że każdy kto współpracował z tym człowiekiem tak dostawał w kosc, że odchodził z pracy, nierzadko z wielkim hukiem, we łzach (dziewczyny), na skutek wielkiej awantury. Z kolei poszukiwanie nowej pracy może trochę potrwac poza tym ciężko będzie chodzic na rozmowy kwalifikacyjne mając małe dziecko w domu.
Ech, strasznie to wszystko skomplikowane, kolejny dzień głowię się nad tym i nadal nie wiem jaką decyzje podjąc a czasu co raz mniej.

Z weselszych rzeczy to oczywiście Hania i jeszcze raz Hania :)  moja córka rośnie pięknie i jest nieustającym źródłem wielkiej radości.
Aktualnie jest na etapie chwytania przedmiotów i powoli doprowadza tę nową umiejętnosc do perfekcji. Oczywiście wszystko co chwyci wędruje do buzi a każda nieudana próba polizania czegoś wywołuje straszne zniecierpliwienie mojego dziecka :)
Poza tym Hania ślini się strasznie dlatego obowiązkowym elementem każdego stroju są śliniaczki, ktore mamunia musi zmieniac trzy, cztery razy dziennie ponieważ są ciągle opluwane i przeżuwane.
A jutro idziemy z Hanną na kolejne szczepienie, przy okazji dowiem się jak moje dziecko przybrało na wadze w ciągu ostatnich sześciu tygodni, taka wiedza dla każdej mamy jest niezwykle cenna :)

I na koniec jeszcze jeden miły akcent. Kupiliśmy z M. lepsze autko i w sobotę jedziemy na Suwalszczyznę kontemplowac uroki wiosny :) Nie mogę się już doczekac!!!

wtorek, 16 marca 2010

Mamą być

W pierwszym poście napisałam, że mój blog powstał z potrzeby pisania i wszystko to oczywiście prawda, niestety przy małym dziecku strasznie trudno zrealizować tę potrzebę.
Moja córka za kilka dni kończy trzy miesiące, jest więc bardzo maleńką dziewczynką , która nieustannie potrzebuje swojej mamusi.
Bycie mamą to fantastyczne doświadczenie i każda chwila spędzona z moim dzieckiem jest bezcenna. Codziennie uczę się czegoś nowego, podobnie jak moja mała córeczka. Każdy dzień przynosi nam fantastyczne chwile, np. nie przypuszczałam, że taki maluch potrafi tak pięknie się uśmiechać! Kiedy uśmiecham się do mojej córci a ona odwzajemnia uśmiech i pokazuje swoje bezzębne dziąsełka serce mi rośnie z radości a jednocześnie chce mi się płakać, tak głęboko jestem tym wzruszona.
Jest naprawdę fajnie, jest po prostu super, mimo, że Hania jest bardzo absorbująca i niewiele mam czasu dla siebie. Owszem, trochę doskwiera mi fakt, że nie mam czasu na czytanie, szydełkowanie (bardzo lubię) czy serfowanie po internecie i przeglądanie ulubionych blogów, bo w wolnym czasie muszę przecież zajmować się domem, ale co tam, już się przyzwyczaiłam.
Teraz czekam na wiosnę. Kupiłam chustę do noszenia dzieci i nie mogę doczekać się wspólnych podróży z córeczką :) Na razie wiązanie chusty jest dla mnie czarną magią, ciągle nie mam czasu żeby dokładnie poczytać instrukcję. Niby coś tam kombinowałam ale też w biegu, pomiędzy prasowaniem, karmieniem i gotowaniem zupy w tzw. międzyczasie, muszę się jednak przyłożyć i solidnie poćwiczyć ponieważ "idea" chusty strasznie mi się podoba.
Niecierpliwie czekam więc na wiosnę i cieplutkie dni, póki co rozmyślam o miejscach, które odwiedzę z Hanką i zastanawiam się nad organizacją jakiegoś fajnego wyjazdu np. w maju, np. do Wrocławia. Muszę pogadać o tym z M., raz tylko odwiedziłam Wrocław, było to w podstawówce, niewiele więc pamiętam, a coś mi mówi, że to piękne miasto...

sobota, 6 marca 2010

Praga


W rubryce zainteresowania wpisałam hasło warszawska Praga. Kocham Pragę miłością wielką, uwielbiam spacery po zakamarkach szmulek i zwiedzanie praskich bram. Przechadzka Szwedzką kiedy kwitną akacje należy do jednej z wielu przyjemnych rzeczy, które funduję sobie na wiosnę, zabieram aparat i ruszam odkrywać kolejne detale praskich kamienic.
Na Pradze spędziłam większą część mojego życia, w dzieciństwie rzadko przeprawiałam się za Wisłę. Po mojej, prawej stronie, było wszystko, ubrania kupowało się na Różyckim, podobnie jak kurę na rosół, na filmy chodziło się do kina Syrena, gdzie bileterką była mama mojej bliskiej koleżanki dzięki czemu czasem oglądałam seanse nie płacąc za bilet, a po kinie chodziłam na lody do cukierni po drugiej stronie ulicy. Cukiernia była obskurna i serwowała lody w dwóch smakach: truskawkowym i śmietankowym i pewnie nie był to wyrób najwyższych lotów ale dla mnie, wtedy, były to najlepsze lody pod słońcem :)
Dziś nie ma już ani cukierni, ani kina Syrena a na bazarze Różyckiego nie odnajdziemy dawnego zgiełku i nie wtopimy się w kolorowy tłum. Nie ma też wielu pięknych kamienic, w miejscu starych budynków powstają nowoczesne plomby, Ząbkowska została poddana rewitalizacji, a jednak Praga nadal jest Pragą i ma swój wyjątkowy i niepowtarzalny klimat.



Wiosna tuż tuż i ciągnie mnie na kolejną wycieczkę po praskich ulicach :)

wtorek, 2 marca 2010

Z potrzeby pisania

Będąc nastolatką przez kilka lat spisywałam w zeszytach i kalendarzach swoje przemyślenia oraz ważne dla mnie wydarzenia. Przez ostatnie lata nie napisałam ani jednego słówka. Dorosłe życie zaabsorbowało mnie tak bardzo, że zapomniałam o tym jaką radość można czerpać z zapisywania tych wszystkich myśli, które kłębią się w głowie i tych wszystkich miłych i niemiłych zdarzeń, których częścią jestem.
Potrzeba pisania wróciła odkąd dwa miesiące temu pojawiła się na świecie Hania, moja maleńka córeczka. To wydarzenie zmieniło mnie i moje życie radykalnie, pomyślałam, że warto to uwiecznić, to, a także wszystko inne co ważne, bo kiedyś, za kilka lat, fajnie będzie wrócić do tych chwil i przeczytać o pierwszym uśmiechu Małej albo o tym, że w czwartek, po raz pierwszy w tym roku, zapachniało mi wiosną...
I tak oto pojawiłam się w sieci :)